Dyscyplina w życiu duchowym człowieka

Za każdym szlachetnym życiem kryją się zasady, które je ukształtowały.

George H. Lorimer

Zamiast wstępu czyli… test cukierków

Być może słyszeliście o tzw. teście cukierków, który opisał Daniel Goleman w swojej książce „Inteligencja emocjonalna”. Polegał on na tym, że grupie małych dzieci przedstawiono następującą propozycję: jeśli dziecko poczeka na powrót dorosłego, to otrzyma dwa cukierki. Natomiast jeśli zdecyduje się poczęstować cukierkami wcześniej, to może wziąć cukierek od razu, ale tylko jeden. Po kilkunastu latach powrócono do baczniejszego przyjrzenia się obu grupom dzieci. Okazało się, że dzieci, które zdecydowały się poczekać 15-20 minut na powrót osoby dorosłej, by w nagrodę zjeść dwa cukierki, w większości, w życiu dorosłym czuły się bardziej szczęśliwe i spełnione. Nauczyły się panowania nad swoimi impulsami i wybierania celów dalekosiężnych. Z kolei dzieci, które „nie wytrzymały” i od razu poddały się impulsowi wzięcia cukierka, w znacznym procencie miały po latach problemy w nawiązywaniu bliższych i głębszych relacji z rówieśnikami. Podobnie miała się rzecz z podejmowaniem decyzji, które generalnie stanowiły dla nich duży problem. Dominowała w nich także postawa złości z powodu braku tego, na co według nich zasługują. Ogólnie rzecz biorąc badanie pokazało jak ważne dla ludzkiej dojrzałości jest kształtowanie w sobie zdolności odraczania potrzeb i nie uleganie nagle pojawiającym się impulsom. Dalsze badania, przeprowadzone przez Waltera Mischela, wskazują na związek pomiędzy zdolnością człowieka do panowania nad sobą, do poddawania się samodyscyplinie i to już w bardzo młodym wieku(!), a poczuciem szczęścia w życiu, w szczególności w relacjach międzyludzkich1.

Oczywiście można się spierać nad interpretacją wyników, ale to, co jest niepodważalne to fakt, że dzieci, i to bardzo małe, umiały się dyscyplinować. Goleman opisuje, że dzieci, aby dodać sobie sił w walce z impulsem natychmiastowego sięgnięcia po cukierek zamykały oczy, by nie widzieć leżących na stole cukierków, chowały głowę w ramionach, mówiły do siebie, śpiewały albo bawiły się rękami i nogami, a nawet próbowały zasnąć. Jednym słowem umiały skorzystać z tej umiejętności, jaką już na początku swego życia zostały obdarowane… przez Stwórcę. Okazuje się więc, że nawet małe dzieci dysponują już pewną dozą dyscypliny i umieją z niej właściwie skorzystać podejmując własne, autonomiczne decyzje. Umieją stoczyć w sobie walkę pomiędzy silnym początkowym bodźcem, a wyobrażeniem większej korzyści w wypadku podjęcia cierpliwego oczekiwania.

Czemu ma służyć dyscyplina?

dyscyplina_1

Drugim ważnym elementem jest wykazanie, że odczucie szczęścia, spełnienia i większej zdolności w radzeniu sobie w życiu, nawiązywanie bardziej udanych relacji miało miejsce w grupie dzieci „zdyscyplinowanych”. I tu dotykamy sedna dyscypliny w życiu duchowym człowieka.

Wydaje się, że przez lata w Kościele kładziono ogromny nacisk na rygor, dyscyplinę, opanowanie, sztukę odmawiania sobie – na to wszystko, co powszechnie nazywamy w chrześcijaństwie ascezą. Ale wyrzeczenia same w sobie do niczego nie prowadzą, albo raczej prowadzą do nerwic i różnego rodzaju zaburzeń psychicznych. Kiedy pisałem pracę licencjacką z teologii duchowości i korzystałem z zasobów biblioteki jezuickiego Uniwersytetu Comillas w Madrycie ku mojemu zaskoczeniu już po pobieżnym przewertowaniu fiszek z działu duchowości okazało się, że większość książek wydawanych w tym czasie dotyczyła tematów związanych z pomaganiem wierzącym w wychodzeniu z problemów typu: skrupuły, nerwice, przesadnie wrażliwe sumienie itp. Możemy wyrządzić sobie ogromną szkodę ćwicząc się w dyscyplinie. Z jednej strony możemy ją podejmować w celu osiągnięcia własnej doskonałości, co nie służy czemu innemu jak zaspokojeniu silnych impulsów płynących z naszego idealnego ja. Jednak z drugiej strony możemy podejmować ją w celu uczenia się tego, co służy nawiązywaniu relacji osobowych. Dyscyplina jest nam potrzebna jako forma uważności na podjęcie i rozwinięcie relacji z Bogiem, z drugim człowiekiem i z samym sobą. Iluż ludzi wpadło w pułapkę samodoskonalenia się i zamknęło się w swoim własnym kręgu rygorystycznych wymagań! A przecież dyscyplina ma służyć uczeniu się podejmowania dojrzałych relacji osobowych z Bogiem, drugim człowiekiem i ze sobą samym.

Dyscyplina jest więc o tyle dobra, o ile pomaga mi przepracować np. własny i nieprawdziwy obraz Boga postrzeganego często jako surowego sędziego, srogiego policjanta lub wręcz przeciwnie jako fajnego gościa na luzie, który wszystko wszystkim wybacza i niczym się nie przejmuje. Natomiast jest o tyle zła, o ile skupia wierzącego na nim samym. Od czasu do czasu pracując w domach rekolekcyjnych spotykam się z takimi osobowościami perfekcjonistów, którzy chcą z siebie wyrugować to, czy tamto, ale wcale nie dlatego, żeby mieć dojrzałą relację z Bogiem, tylko po to, żeby w końcu móc poczuć się wartościowszym, lepszym od innych, z mniejszą ilością grzechów, upadków czy własnych trudności. Ulga i nawrócenie przychodzą wtedy, gdy okazuje się, że jest to walka z wiatrakami, walka nie do wygrania i że walkę ze złem wygrał sam Jezus umierając za nas na krzyżu i zmartwychwstając. A więc nie musimy wywalczyć sobie czegoś na kształt samozbawienia poprzez zadawanie sobie surowych postów i wyrzeczeń. Nie! Na pierwszym miejscu uczymy się dyscypliny… całkowitego powierzenia się Bogu! A więc uczymy się poprzez różne praktyki duchowe, w tym poprzez dyscyplinę panowania nad swoimi myślami, impulsami, słowami, gestami itd. całkowitego i bezwarunkowego zaufania Bogu. Czyż przez całe życie nie przygotowujemy się właśnie do tej ostatniej decyzji naszego życia, gdy świadomi zbliżającej się śmierci, będziemy musieli stoczyć walkę z samymi sobą: zaufać Bogu i powierzyć Mu się całkowicie, czy też ulec najokropniejszej z pokus, pokusie rozpaczy i zwątpienia?

Każdy mądry spowiednik umie dość szybko określić z jakim typem penitenta spotyka się w sakramencie pojednania. Nie należy do rzadkości typ osobowości, która próbuje korzystać z sakramentu pojednania nie dlatego, że przez swoje postępowanie zraniła osobę Boga, osłabiła relację z Nim czy ze swoim bliźnim, ale dlatego, że ten ktoś po prostu zawiódł swoje superego. Taki niedojrzały wierny będzie spowiadał się przede wszystkim dlatego, że zawiódł… samego siebie. Okazał się być gorszy niż to sobie zakładał. Bardzo się sobą rozczarował i dlatego podejmuje dyscyplinę… ukarania siebie w sakramencie pojednania chociażby przez oskarżanie siebie i chęć otrzymania srogiej pokuty, by móc doprowadzić proces własnoręcznego prania swojej duszy do końca. Niektórzy być może będą sobie dolewać jeszcze wybielacza powiększając pokutę na swoją rękę lub np. karząc się złym myśleniem o sobie, zaniżając swoją wartość itd. Taki nieszczęśliwy człowiek będzie sprawiał, że ludzie wokół niego będą się czuli równie nieszczęśliwi.

Niedawno w czasie nagrywania audycji o sensie podejmowania rekolekcji w czasie Wielkiego Postu zostałem zapytany przez prowadzącą rozmowę czy rekolekcje można przyrównać do odkurzania dywanu w swoim pokoju. To porównanie jest niezwykle trafne, gdyż pokazuje, że owszem można np. poddać się serii przedłużonych osobistych medytacji, codziennemu rachunkowi sumienia, refleksji nad sobą, które sprawią, że skupimy się na wyglądzie dywanu, czyli na nas samych. Jednakże możemy odkurzać dywan w zupełnie innym celu: aby, przygotować miejsce na spotkanie z długo oczekiwanym gościem. I taki właśnie sens ma podejmowanie wysiłków, umartwień i ćwiczeń duchowych itp. Zawsze mają służyć relacji z Bogiem – jej podtrzymywaniu, odnawianiu, czy w przypadku grzechu ciężkiego, odbudowywaniu i nawiązywaniu jej na nowo.

Dyscyplina w życiu duchowym ma ogromny sens i wcale nie uważam, że będąc wyzwolonym i nowoczesnym chrześcijaninem należy odrzucić całe dziedzictwo Kościoła na temat ascezy. Nie! Należy je po prostu właściwie zrozumieć, a to z pewnością sprawi, że będziemy ją właściwe praktykować. Nie będziemy zamęczać siebie i nie będziemy wyrządzać szkody sobie i naszym bliźnim proponując np. bardziej surowy tryb życia niż prowadził sam Jezus.

W jakiej mierze należy stosować dyscyplinę w życiu duchowym? Nie wiem. Każdy z nas potrzebuje rozpoznać to we własnym zakresie, korzystając być może z pomocy doświadczonego kierownika duchowego. Rada kogoś z zewnątrz jest potrzebna, gdyż rzadko umiemy być dobrym sędzią we własnej sprawie. Mówiąc „doświadczonego kierownika” chcę powiedzieć: takiego, który jest realistą, który sam ma już za sobą okres przesadnych wymagań stawianych samemu sobie w celu udowodnienia całemu światu jak wspaniałą jest osobą. Takiego, który ma przede wszystkim doświadczenie bycia kochanym w swojej słabości. I umie być wobec siebie i bliźnich łagodnie stanowczy w podążaniu za Bogiem. Ojcowie Pustyni stosowali regułę rozsądku w stosowaniu dyscypliny wobec siebie. Sami byli ludźmi niezwykle zdyscyplinowanymi. Jako radę podają zasadę: każda skrajność pochodzi od złego ducha. Skrajności nam szkodą. Pamiętajmy też o słowach psalmisty: „Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek” (Ps 16,2). To wielki dar i trzeba nam z niego korzystać, tak jak dzieci, od których rozpoczęliśmy.

Zamiast zakończenia czyli… „Umrzyj!”

dyscyplina_3

Na zakończenie chcę przytoczyć historię pewnego mężczyzny około pięćdziesiątki. Jest szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci. Pewnego razu poskarżył się na samego siebie swojemu kierownikowi duchowemu, że ma poważny problem z systematycznym podejmowaniem codziennej, przedłużonej modlitwy. W odpowiedzi usłyszał: „W takim razie wstawaj pół godziny wcześniej i módl się wtedy”. Na to padła odpowiedź: „Ojcze, to niemożliwe. Mam tak wiele zajęć i obowiązków na co dzień, że dorzucenie sobie jeszcze jednego wysiłku mnie przekracza. Jeśli bym tak zrobił, to bym umarł!”. Niczym nie zniechęcony kierownik duchowy odparł: „To w takim razie umrzyj!”. I co się dalej stało? – zapytałem zaciekawiony. Mężczyzna odparł z uśmieszkiem: „No i nie umarłem! Czuję się bardzo dobrze i cieszę się, że narzuciłem sobie wewnętrzną dyscyplinę codziennej modlitwy przy równoczesnym wcześniejszym wstawaniu”. Mówił o tym jak ktoś szczęśliwy i spokojny. Owszem utrudzony życiem i obowiązkami, ale jednak wewnętrznie spokojny i na swoim miejscu.

Ta opowieść pokazuje jasno, że zły duch będzie sprzeciwiał się wszelkim próbom reformowania naszego życia. Z kolei duch dobry, jak ów mądry kierownik duchowy, będzie namawiał nas, abyśmy poszli za swoimi najgłębszymi pragnieniami. Za pragnieniem dojrzałej relacji z Bogiem, do czego przecież zostaliśmy ostatecznie powołani. Obyśmy nigdy nie dali się przestraszyć ofiarom i wyrzeczeniom jakie trzeba w tym celu ponieść.

Dariusz Michalski SJ

P.S. Artykuł został opublikowany w najnowszym numerze kwartalnika “Być dla innych”